Jak uleczyć się z chorobliwego perfekcjonizmu? O tym, jak przestałam być perfekcyjną panią domu.

by - 8:15 PM




Dzisiejszy post będzie o mojej hmm... obsesji. 

Perfekcjonizm wyssałam chyba z mlekiem matki. Urodziłam się z miłością do porządku, tak mi się przynajmniej wydaje, o ile pamięć nie płata mi figla. Nie bez znaczenia były też "perfekcyjne zapędy" mojego ojca. Jak tylko w moim pokoju było coś nie tak, stało nie pod tym kątem co trzeba i w jego mniemaniu był po prostu bałagan - robił tzw. "pilota" polegającego na zrzuceniu wszystkich rzeczy z półek, szafek itd. i wyznaczaniu bardzo krótkiego czasu na posprzątanie pokoju tak, aby wszystko było "jak w pudełeczku". Wiem, brzmi dramatycznie.

"Demony przeszłości" powróciły po latach, w momencie gdy zostałam świeżo upieczoną żoną i mamą. Kompletnie zeschizowałam na punkcie porządku, stałam się perfekcyjną panią domu chyba zanim o niej świat usłyszał (angielska wersja perfekcyjnej - The perfect housewife with Anthea Turner - oczywiście była już nakręcona, ale w Polsce jeszcze niezbyt popularna, przynajmniej ja wtedy jeszcze o jej istnieniu nie wiedziałam).




Mój Maleńki Dzidziuś będąc Słodkim Aniołkiem i śpiąc bez przerwy dniami i CAŁYMI nocami, poniekąd przyczynił się do mojego ciągłego wynajdywania sobie zajęć. Jako że mieliśmy małe mieszkanko, w krótkim czasie było wysprzątane do tego stopnia, że można było dosłownie jeść z podłogi. Pamiętam, że raz z nudów i kompletnie bez potrzeby zaczęłam szorować szczoteczką fugę w łazience.
Taki stan rzeczy trwał 2 lata dopóki nie wróciłam do pracy. Jednak i wtedy nie przestałam być perfekcyjna. Do dziś co niektórzy ;P wypominają mi mój pierwszy dzień w nowej pracy, gdzie zaraz po przedstawieniu się wyjęłam nawilżane chusteczki dla niemowląt i zaczęłam szorować nimi biurko, dokładnie - szufladka po szufladce, i układać artykuły piśmiennicze chyba pod linijkę. Dziś trochę już wstydzę się tego, ale wtedy... Hmm no cóż.
Nie sprzyjało mi także pojawienie się i popularność polskiej wersji programu Perfekcyjna pani domu, który i tak do dziś uwielbiam.
Wstydzę się bardzo tego, że każdy dom, który odwiedziłam, był w moich myślach przeze mnie wysprzątany. Nie istniał taki, który uznałabym za równie czysty co mój. Wtedy jednak najbardziej czysty był mój obłęd. Teraz myślę, że sprzątając wszystko wokół siebie chciałam jednocześnie uporządkować swoje życie. Życie, które wcześniej było jednym wielkim bałaganem.
Pójście do pracy zbyt wiele nie zmieniło w moim zachowaniu. Poza tym, że na sprzątanie poświęcałam tylko jeden dzień - sobotę. Ale uwierzcie mi, mało kto tak szoruje swój dom na święta jak ja robiłam to raz w tygodniu. I pomimo bardzo małego metrażu naszego mieszkania, upływał mi na tym cały dzień. Wieczorem zazwyczaj byłam już tak padnięta, że nie było mi w głowie wychodzenie gdziekolwiek do ludzi.
Trwało to przez kilka dobrych lat. Aż poczułam, że życie i moja młodość są ulotne, a ja je jeszcze tracę na sprzątanie. Nie na czas z rodziną, nie na zabawę i cieszenie się z bycia kobietą, tylko na bycie... sprzątaczką.

I tak 1 stycznia 2014, w imię postanowień noworocznych, obiecałam sobie i oznajmiłam wszem i wobec, że zmienię się "na gorsze". Przestanę tak strasznie sprzątać, a nawet czasem wcale nie posprzątam. Mam na myśli "szorowanie" mieszkania, gruntowne porządki, a nie "ogarnianie bałaganu", co robimy przecież każdego dnia.

Hurra zadziałało!

Jednak istniało postanowienie noworoczne możliwe dla mnie do spełnienia!
Gdy oglądałam zmagania Małgosi Rozenek z delikatnie mówiąc - bałaganem i brudem w domach uczestniczek jej programu, nie mogłam wyjść z podziwu jak udało im się doprowadzić mieszkania do takiego stanu. Chyba niektóre z nich nie były sprzątane przez 10 - 15 lat, niemożliwe jest przecież wyhodowanie takiego... syfu w krótszym czasie. My ludzie w niczym nie potrafimy zachować umiaru, również w sprzątaniu. Ze skrajności w skrajność.

Dlatego Drogie Panie postarajmy się nieco wypośrodkować, mieć czysty dom, ale nie chodzić przy tym i nie zbierać paproszków 5 min po odkurzaniu. Nikt nie przyjdzie do Was z białą rękawiczką. Nic się nie stanie nawet jeśli odpuścimy sobie sprzątanie przez 2 tygodnie (bo praca, bo impreza, bo obiad z przyjaciółką).

Dlaczego nie?

Jeśli tego potrzebujemy! Odprężmy się, weźmy kąpiel, przeczytajmy książkę, wyjdźmy na babski wieczór czy spędźmy czas z rodziną. Czy to w życiu, czy w jedzeniu, w dbaniu o siebie również - najważniejsze jest to, z czego niestety nie umiemy korzystać - UMIAR.
Gotowej recepty nie ma, trzeba samemu nad sobą pracować. I tego z całego serca Wam i sobie życzę - UMIARU.


You May Also Like

0 komentarze