instagram google+ bloglovin

  • Home
  • O mnie
  • Lifestyle
    • Zdrowie
    • Kuchnia
    • Home decor
    • Kobieta pracująca
  • Beauty
    • Pielęgnacja
    • Uroda
    • Recenzje kosmetyków
  • Kontakt






Dzisiaj podzielę się z Wami moim (własnym) przepisem na Brownie z czerwonej fasoli. W mojej wersji ciasto jest bezglutenowe i bezlaktozowe, ale oczywiście można je dowolnie zmodyfikować. To na prawdę pyszne ciasto - gwarantuję, że fasoli nie czuć i ktoś kto nie wie z czego jest wykonane - w życiu nie zgadnie jego składu :) Można je jeść bez wyrzutów sumienia, jest dietetyczne.

Potrzebne składniki

Ciasto:
P. S. przepis jest na dużą brytfannę o wymiarach 35 cm x 25 cm - lepiej nie robić mniej, po upieczeniu niestety błyskawicznie znika w magiczny sposób i trzeba dorabiać ;) Oczywiście zawsze można zrobić z połowy składników - ciasta wystarczy wtedy na dwie keksówki. 

  • 4 puszki czerwonej fasoli
  • 8 jajek
  • 6 łyżek oleju rzepakowego lub kokosowego (rozpuszczonego i wystudzonego)
  • odrobina oleju kokosowego w stałej postaci do wysmarowania brytfanny (opcjonalnie masło pozbawione oleju palmowego np. Lurpak, Finuu)
  • 6 łyżek kakao
  • 3 łyżeczki sody lub proszku do pieczenia (ewentualnie mix - 1,5 łyżeczki sody i 1,5 łyżeczki proszku)
  • 1,5 szklanki brązowego cukru (opcjonalnie inny zamiennik np. stewia, ksylitol)
  • 1 tabliczka rozpuszczonej i wystudzonej czekolady (bardzo polecam czekolady J.D.GROSS, które można nabyć w Lidlu, mają na prawdę bardzo dobry skład. Mój nr 1 to czekolada deserowa z ziaren kakao odmiany tocache AMAZONIA 60% - zielone opakowanie)
  • owoce sezonowe według uznania (mogą być mrożone, ale trzeba je wcześniej rozmrozić - najlepiej wykładając na sitko tak, aby rozpuszczona woda swobodnie spływała do naczynia pod sitkiem - w przeciwnym razie powstanie nam zupa owocowa). 

Polewa:

  • 2 tabliczki gorzkiej czekolady
  • odrobina mleka roślinnego (ja używam ryżowego)






Wykonanie

Włączamy piekarnik na 180 stopni. Do rondelka dodajemy mleko (ok 3 łyżki) i rozpuszczamy czekoladę (najlepiej rozpuścić osobno jedną czekoladę potrzebną do ciasta i następnie - już po jego upieczeniu - w tym samym rondelku 2 pozostałe, które będą naszą polewą). Na duże sitko wykładamy z puszek całą fasolę i płuczemy ją pod strumieniem zimnej wody, następnie przekładamy do dużej miski. Dodajemy jajka, olej, kakao, cukier i proszek do pieczenia. Bardzo dokładnie blendujemy na gładziutką jednolitą masę. Rozpuszczoną i wystudzoną tabliczkę czekolady dodajemy do naszej masy. Wykładamy do brytfanny wysmarowanej odrobiną oleju kokosowego. Pieczemy 60 min w temp. 180 stopni (jeżeli ciasto robimy z połowy składników, w foremkach keksówkach - powinno wystarczyć 40 min. pieczenia). 







Po upieczeniu ciasto polewamy rozpuszczonymi 2 pozostałymi czekoladami. Następnie na wierzch wykładamy owoce.








I gotowe! Smacznego :)



Share
Tweet
Pin
Share
No komentarze






W dzisiejszym poście chciałabym Wam pokazać moją zeszłoroczną dekorację balkonu. W tym roku niestety balkony mamy w remoncie i o takich widokach mogę tylko pomarzyć. Co prawda jeden balkon już nam oddano, ale jest mniejszy i źle się tam czuję, tak zupełnie "na widelcu", zero prywatności. 

Z tymi skrzynkami wiąże się zabawna historia. Co prawda wtedy byłam wściekła i absolutnie nie było mi do śmiechu, ale dziś kiedy piszę ten post sama do siebie się cieszę ;)
Zacznę od tego, że taką dekorację wymyśliłam sobie przed zeszłorocznym weekendem majowym. Bardzo zależało mi, żeby na weekend balkon był gotowy, ponieważ spodziewaliśmy się gości.

Aby sobie ułatwić zadanie postanowiłam kupić na Allegro gotowe skrzynki, pomalowane już na biało. Oczywiście sprzedawca w opisie umieścił informację, że skrzynki są do ogrodu lub na balkon ;) Złożyłam zamówienie, zapłaciłam i "cierpliwie" czekałam. Mimo informacji od sprzedawcy, że przesyłki są wysyłane w ciągu 24h, na moją czekałam w sumie 2 tygodnie. Majówka się skończyła, a moje skrzynki dalej nie przyszły... 

Po dwóch tygodniach okazało się, że kurier Pocztex 48 postanowił zostawić je na poczcie, gdyż nie zastał nikogo w domu (no ludzie pracują, chyba mało kto w środku dnia, w tygodniu jest w domu). Oczywiście nie raczył nawet zadzwonić. O tym fakcie nasza wspaniała Poczta Polska postanowiła mnie poinformować jedynie smsem. Dobrze, że mamy spory samochód, tych skrzynek zamówiłam 12! Cała ogromna paleta. W dwóch różnych rozmiarach, mniejsze i większe.
Czekałam w domu, na mojego małża, który po pracy miał pojechać odebrać przesyłkę. Syn w tym czasie bawił się z kolegami i koleżankami na osiedlu (dzieci w różnym wieku, najmłodsze mogło mieć z 5 lat). Byłam po prostu w szoku, jak wszystkie te dzieci nosiły z samochodu nasze nieszczęsne skrzynki, jedno po drugim jak mróweczki. Wszystko przeniosły chyba w 5 min. Dodam, że mieszkamy na III piętrze bez windy! Próbowałam je powstrzymać, ale dla nich to była taka frajda, że nie chciały o tym słyszeć. W rezultacie jedyny dorosły mężczyzna z tego całego towarzystwa, mój małż wszedł do domku zadowolony, niosąc w ręku jedynie portfel i telefon.

Dzieci-pracusie otrzymały oczywiście podziękowanie w postaci lodów dla każdego, a ja błyskawicznie zabrałam się do upiększania naszego balkonu.
Po skończonej pracy spędziliśmy z małżem miły wieczór sącząc drinki w takim pięknym otoczeniu ;)




 





Mimo, że balkon jest zadaszony i raczej nigdy nic na niego nie pada, oczywiście na noc profilaktycznie zabrałam wszystkie poduszki. Niestety była straszna burza, przeokropna wprost ulewa...




Wyobraźcie sobie moją minę, kiedy rankiem zobaczyłam to.....




!!!!!!!!!!!!!!!




💔😢








Na prawdę, na stronie sprzedawcy nie było informacji, że skrzynki zostały pomalowane plakatówkami! 

!!!


😂😂😂😂😂


Share
Tweet
Pin
Share
No komentarze



W dzisiejszym poście podzielę się z Wami recenzją kremu, który zakupiłam w aptece zupełnie przypadkowo, ok dwa miesiące temu, będąc pod wpływem bardzo pozytywnej opinii na jego temat. Do apteki przyszłam w nadziei, że uda mi się wreszcie dostać krem marki SVR Sebiaclear Mat+Pores - moje wiosenno - letnie must have (krem ten świetnie nadaje się na gorące miesiące, dobrze matuje skórę i wygładza rozszerzone pory idealnie przy tym ją nawilżając, niestety nabycie go w drogeriach/aptekach stacjonarnych graniczy wręcz z cudem). Oczywiście mojego ulubieńca nie było. Pani magister natychmiast podchwyciła temat widząc moje rozczarowanie. Okazało się, że kosmetyki apteczne to jej konik ;) Na temat marki Lierac chyba mogłaby napisać cały poemat. Ostatecznie, po bardzo długiej rozmowie, będąc pod jej przeuroczym wpływem kupiłam krem Lierac HYDRAGENIST NUTRIBAUME NOURRISSANT SOS OXYGENANT REPULPANT - odżywczy balsam dotleniający kuracja S.O.S. 

Co nam obiecuje producent?

Producent twierdzi, że produkt intensywnie regeneruje skórę, wygładza zmarszczki i drobne linie, nie zatyka porów. Skoncentrowany 11% KOMPLEKS HYDRA 02  - biomimetyczny tlen (białka biomimetyczne używane w kosmetyce naśladują naturalnie obecne w naszej skórze aminopeptydy, które tracimy wraz z wiekiem), ekstrakt z liści ambiaty (rośliny występującej na Madagaskarze o wysokiej zawartości fenoli, czyli związków o działaniu regenerującym i ochronnym) i wysokocząsteczkowy kwas hialuronowy, kompleks witamin i minerałów oraz oleo ekstrakty z dzikiej róży i róży chilijskiej bogate w kwasy omega 3, 6, 9 - wszystkie te składniki dają skórze prawdziwą odżywczą kąpiel. Bogata, aktywna konsystencja z masłem shea sprawia, że balsam jest idealny dla pozbawionej komfortu, przesuszonej skóry, tworząc dodatkowo naturalny film ochronny. Nie zawiera parabenów. 


Opakowanie

Krem zamknięty jest w uroczym i eleganckim szklanym słoiczku o pojemności 50 ml. Jego ważność to 3 miesiące od otwarcia. Świadczy to o świetnym składzie.

Konsystencja

Krem ma lekko gęstawą konsystencję, jednak przy zetknięciu ze skórą pięknie się rozprowadza i natychmiast wchłania zostawiając na niej lekki, nietłusty film.

Działanie

Wygładzające, wypełniające, odżywcze, regenerujące, przeciwzmarszczkowe. 

Efekty

Po ok dwóch miesiącach codziennego stosowania (1x dziennie) widzę efekty, które obiecuje producent. Krem idealnie nadaje się pod chyba każdy podkład, nie roluje się ani nie waży - dlatego zajął honorowe miejsce w mojej porannej pielęgnacji. Na niego stosuję oczywiście filtr SPF 50, który jest nieco tłusty, jednak dzięki Lierac po całym dniu skóra jest nawilżona, ale nigdy nie tłusta. Dla upewnienia się, że to jemu zawdzięczam dobre "trzymanie się" podkładu, przez kilka dni używałam inny, również nietłusty krem (Dermedic) + oczywiście wspomniany wcześniej filtr - efekt nie był zadowalający, co więcej po powrocie do domu marzyłam o tym by jak najszybciej umyć buzię. To pokazuje, że najważniejsze jest wcześniejsze przygotowanie skóry i nie ma znaczenia, że kolejne warstwy są nieco "treściwsze". Dodam jeszcze, że w momencie, gdy nabyłam krem Lierac, jednocześnie w porannej rutynie zrezygnowałam z mojego dotychczasowego ulubieńca serum It'S SKIN Power 10 Formula LI Effector, o którym możecie przeczytać tutaj klik. Zawsze, gdy testuję nowy kosmetyk nie łączę go z "ulubieńcami" - wtedy mogę sprawdzić jego możliwości w 100%, bez ryzyka przekłamania :)

Koszt

Można go nabyć za cenę mieszczącą się w przedziale 110,00 - 130,00 zł (przez Internet oczywiście taniej).

Podsumowanie

Podsumowując - chciałam zakupić krem, który używam w sezonie wiosenno - letnim od kilku lat, krem który nawilża, matuje i niweluje rozszerzone pory (które niestety mam i które w okresie letnim są najbardziej widoczne, a z którymi w tym czasie tylko SVR sobie jakoś radzi). Poszłam po SVR, a wyszłam z Lierac. I mimo, że jeden z drugim niewiele ma wspólnego - to nie żałuję :) Jestem z niego bardzo zadowolona, i chociaż pory nadal są widoczne (nikt nie mówił, że znikną), buzia jest świetnie wygładzona, nawilżona i po prostu mięciutka ;) A do tego ten cudowny zapach wody różanej, gardenii i jaśminu.. Lierac w mojej porannej pielęgnacji zostanie na dłużej, a ja oczywiście zakupię też SVR, który tym razem znajdzie miejsce w mojej pielęgnacji wieczornej.



Share
Tweet
Pin
Share
No komentarze


Jakiś czas temu na półce z koreańskimi kosmetykami w Hebe moją uwagę zwróciła seria nieznanej mi dotąd marki I Want. Wszystkie produkty nie zawierają parabenów, sztucznych substancji zapachowych i barwników.
Nie będę ukrywać, że cena każdego z produktów była bardzo zachęcająca :) Jako, że w przeciwieństwie do marek europejskich (po których zawsze mam jakąś niespodziankę) nie boję się eksperymentować z koreańskimi kosmetykami, postanowiłam kupić i wypróbować całą serię.


Na początek zacznijmy od żelu głęboko oczyszającego -  I Want Deep Peeling Gel

Co nam obiecuje producent?

Żel wyrównuje i wygładza skórę. Delikatna hypoalergiczna formuła głęboko oczyszcza zatkane pory oraz pozostałości makijażu sprawiając, że skóra staje się nawilżona, gładka i idealnie czysta. Ekstrakt z papai skutecznie usuwa zrogowaciały naskórek, poprawia elastyczność oraz przywraca właściwy cykl odnowy komórek skóry.

Opakowanie

Tubka o pojemności 100 ml.

Działanie i efekty


Żelu zawsze używam rano. Jest bardzo delikatny, a mimo to świetnie oczyszcza skórę po nocnych maskach i innych cięższych kosmetykach nie powodując przy tym zaczerwienia skóry (jak to zwykle dzieje się po innych peelingach).
Jest bardzo wydajny, wystarczy odrobinę, aby go rozprowadzić na całej twarzy. Prawie natychmiast wysycha i zaczyna się rolować usuwając ze skóry resztki nocnych kosmetyków i sebum. Zauważyłam, że jeżeli nie usunę nawilżaną chusteczką wierzchniej warstwy poprzednich kosmetyków, bardzo długo zajmuje mu wejście w "etap zrolowania". Oczywiście zależy czego użyjemy podczas wieczornej rutyny - jeżeli zwykłego kremu - to poradzi sobie bez problemu. Jeżeli natomiast używamy kremu i dodatkowo maski (np. z tej samej serii maski sleeping pack) - zajmie to dużo więcej czasu niż byśmy chciały, a przecież rano każda minuta jest na wagę złota :)


Koszt

Można go nabyć za cenę ok 24 zł.

Podsumowanie

Jak najbardziej polecam do każdego typu skóry. Jest naprawdę delikatny, ale i skuteczny szczególnie w walce z rozszerzonymi porami.

I Want, Deep Cleansing Foam (Pianka głęboko oczyszczająca)

Co nam obiecuje producent?


Pianka głęboko oczyszczająca do cery normalnej, mieszanej i tłustej. Skutecznie i delikatnie oczyszcza skórę z nadmiaru sebum i zanieczyszczeń.

Opakowanie

Tubka o pojemności 100 ml.

Działanie i efekty


Pianka na początku ma konsystencję żelu, dopiero później, po nałożeniu na twarz zaczyna przypominać piankę. Podczas jej zmywania pojawia się uczucie "tępej skóry", na początku mi to bardzo przeszkadzało, ale jak zobaczyłam efekty... :)
Na prawdę bardzo dobrze oczyszcza skórę i genialnie zmniejsza widoczność porów.


Koszt

Można ją nabyć za cenę ok 24 - 25 zł.

Podsumowanie

Polecam do każdego typu skóry, szczególnie do tłustej, trądzikowej, ale też normalnej z rozszerzonymi porami. Świetnie wygładza skórę i tym samym przygotowuje ją pod makijaż.
Nie polecam używania pianki jeżeli w planie mamy użycie po niej maski oczyszczającej pory (np. Pilaten) - skutecznie zamyka pory więc użycie po niej maski tego typu byłoby bez sensu (ściągnięte pory nie oczyszczą się skutecznie).


I Want Sleeping Pack for pore tightening & sebum control


Co nam obiecuje producent?


Do stosowania na noc, zazwyczaj jako dodatkowa "warstwa" na krem albo zamiast kremu. Pozwala skórze oddychać, zapewnia odpowiedni poziom nawilżenia, skóra odbudowuje się i regeneruje podczas snu. Bogata formuła zapobiega przesuszeniu skóry, chroni przed działaniem szkodliwych czynników zewnętrznych oraz dostarcza niezbędnych składników odżywczych do głębokich warstw, pozostawiając skórę nawilżoną i jędrną.

Opakowanie

Tubka o pojemności 100 ml.

Działanie i efekty


Maseczkę nakładam zawsze po uprzednim użyciu kremu nawilżającego. Ma przyjemną, żelową konsystencję i bardzo szybko się wchłania. Wspaniale wygładza skórę, zmniejsza widoczność porów. Rano skóra jest bardzo dobrze nawilżona, ale - co bardzo ważne - nie tłusta i świecąca.

Koszt

Można ją nabyć za cenę ok 25 zł.

Podsumowanie


Całą serię polecam do każdego typu skóry, ze szczególnym uwzględnieniem tłustej i trądzikowej.
Do każdej cery z rozszerzonymi porami. Wszystkie powyższe produkty mają konsystencję żelową i są praktycznie bezzapachowe. Dla niektórych może to być minusem, jednak obecność zapachu zawsze wskazuje na obecność ulepszaczy.
Jakość tych kosmetyków i korzyści płynące z ich użycia znacznie przewyższają cenę.



A Wy znacie już tą serię, czy może dział z koreańskimi kosmetykami omijacie szerokim łukiem? Jeżeli tak to dlaczego? Podzielcie się ze mną swoimi spostrzeżeniami.


Do zobaczenia na Insta ;)
xoxo




Share
Tweet
Pin
Share
No komentarze



Od razu na wstępie zaznaczę, że WARTO.

Jeżeli wiele razy słyszałaś o koreańskiej pielęgnacji, ale nigdy nie zagłębiłaś się w ten temat, z różnych powodów nie miałaś okazji lub ochoty czytać książki Charlotte Cho, ale ciekawi Cię o co ten cały szum - ten post jest właśnie dla Ciebie. Być może zachęcę Cię do jej wypróbowania, a wtedy gwarantuję - nie wrócisz już do swoich starych nawyków.

Czym jest koreańska pielęgnacja?

Nazwa wskazuje jednoznacznie na jej pochodzenie, jednak zarówno Chińczykom, jak i Japończykom jest ona równie bliska. Sama osobiście znam lub słyszałam o Chinkach (tych mieszkających w Polsce) stosujących tą pielęgnację.
Chyba Koreańczycy mają większego bzika na jej punkcie - i celowo nie piszę Koreanki a Koreańczycy, bowiem w ich rodzinnym kraju od wieków panuje kult pięknej skóry zarówno wśród mężczyzn jak i kobiet.
Tam nawet pracodawcy w trosce o skórę swoich pracowników ;) zapewniają im odpowiednie nawilżacze powietrza, mgiełki itp. Taką mają kulturę - wszystko kręci się wokół zdrowego ciała i pięknej skóry.
To po prostu musi działać skoro oni wszyscy tak idealnie wyglądają. Jak żyję nie widziałam jeszcze Koreańczyka/Koreanki z trądzikiem czy głębokimi zmarszczkami.
Ale do rzeczy...

Pielęgnacja koreańska to pielęgnacja wieloetapowa z użyciem odpowiednio dobranych, o jak najlepszym składzie kosmetyków.
To tak w bardzo dużym skrócie.

Koreańska pielęgnacja step by step





1. Oczyszczanie.

Oczyszczanie to najważniejszy punkt tego rodzaju pielęgnacji. Po całym dniu w porach skóry znajdziemy sebum zmieszane z kurzem i brudem z ulicznego powietrza. Brzmi obrzydliwie, ale pomyśl jak jest obrzydliwie kiedy byle jak umyjesz swoją buzię.
Są różne rodzaje trądziku: trądzik hormonalny, trądzik powstały na skutek zbyt dużej ilości mleka i nabiału w diecie, ale jest też trądzik z brudu. Osobiście znałam kiedyś dziewczynę, która walczyła z trądzikiem na wszelkie sposoby, wydawała mnóstwo pieniędzy na kosmetyki apteczne, poddała się nawet peelingowi chemicznemu. Wszystko owszem, dawało efekty - ale na krótko. Wystarczyło, że po imprezie lub ciężkim dniu zasnęła w makijażu - i wysyp gotowy. To jest dopiero obrzydliwość. Najgorsze jest to, że zdawała sobie sprawę, co jest przyczyną jej trądziku - zabrakło samodyscypliny i konsekwencji w działaniu.
Na podsumowanie tego punktu zaznaczę, że nie można oczyścić skóry myjąc ją tylko jeden raz. Dwa razy to jest minimum. Oczyszczanie to także peelingi - enzymatyczne, z drobinkami itp. - w zależności od rodzaju i potrzeb skóry - kilka razy w tygodniu.

2. Tonizowanie.

Do momentu, aż poznałam sekrety koreańskiej pielęgnacji, w mojej łazience nie było miejsca na żadne toniki. Traktowałam je jako zbędny wydatek.
Myliłam się bardzo. Nałożyć krem na suchą, tylko umytą buzię to tak jak próbować namydlić suchą gąbkę bez uprzedniego użycia wody. Odpowiednio dobrany, odżywczy tonik nawilży skórę i przywróci jej właściwe ph.

3. Esencja/serum.

Niestety w Polsce bardzo trudno zdobyć esencję, nawet dystrybutorzy korańskich kosmetyków bardzo rzadko je mają w swojej ofercie. A szkoda, bo esencja to serce koreańskiego rytuału pielęgnacyjnego. Jest niczym innym jak wodnistą esencją uzyskaną z określonych składników, głęboko wnikającą w skórę i doskonale ją nawilżającą. W związku z niemożliwością zakupu esencji, w mojej pielęgnacji punktem 3 jest serum marki It's Skin, którego recenzję znajdziecie tutaj klik.

KOLEJNE PUNKTY ZALEŻĄ OD PORY DNIA 

W PRZYPADKU PORANNEJ PIELĘGNACJI:

4. Krem pod oczy.
5. Krem nawilżający.
6. Filtr przeciwsłoneczny.
7. Opcjonalnie podkład.


Latem wszystkie produkty od punktu 4 do 7 zamieniam na jeden, mój ulubiony kosmetyk w tym okresie - krem BB marki Missha.


W PRZYPADKU WIECZORNEJ PIELĘGNACJI:


4. Maseczka w płachcie (po jej zdjęciu nie zmywając buzi przechodzimy do kolejnego punktu).
5. Krem nawilżający, przeciwzmarszczkowy (o cięższej konsystencji).
6. Opcjonalnie olejek np. genialny Inca Inchi.


Zamiast tych wszystkich produktów, gdy np. padamy ze zmęczenia, albo nie mamy ochoty na leżenie w maseczce, na noc możemy użyć skoncentrowanej maski typu sleeping pack. Zastąpi nam i maseczkę i krem nawilżający. Jest to idealne rozwiązanie i dla tych przepracowanych i również dla pielęgnacyjnych leniuszków ;)


Jedno jest pewne - żeby stosować koreańską pielęgnację wcale nie musisz spędzać wielu godzin w łazience.
To od Ciebie zależy ile czasu zajmie Ci poranna rutyna, a ile wieczorna.
Rankiem, kiedy wstaję w ostatniej chwili, a mój budzik dzwonił już 6 razy (niestety tyle właśnie budzików muszę mieć nastawionych, żeby w końcu zwlec się z łóżka) nie mam czasu, żeby godzinę spędzić w łazience. Wszystko mam tak zaplanowane, że po nałożeniu serum i kremu idę się ubierać (nie czekam bezczynnie, aż kosmetyki się wchłoną jak to ma miejsce wieczorem, kiedy mam czas). Później mogę od razu zrobić makijaż.

Taką pielęgnację stosuję dokładnie od stycznia 2017, kiedy to w moje ręce wpadła książka Charlotte Cho - spróbowałam, zafascynowała mnie bezgranicznie i nie wyobrażam sobie jej zmieniać.
Wtedy mój osobisty mąż już po kilku dniach powiedział - uwaga cytuję: "coś ci się ostatnio buzia wygładziła". 
Dodam, że w tamtym okresie nie był jedyną osobą, od której usłyszałam podobne słowa. 

Koreańska pielęgnacja nauczyła mnie bardzo ważnej rzeczy, z którą do tej pory miałam problem - SYSTEMATYCZNOŚCI. Akurat w kwestii pielęgnacji jest równie ważna jak oczyszczanie. Bez niej nic nie ma sensu.

A Wy co myślicie o pielęgnacji tym sposobem? Uważacie, że to strata czasu?
Dajcie znać w komentarzu. 


Share
Tweet
Pin
Share
No komentarze



Skuszona świetną marką, dobrym składem i bardzo dobrymi recenzjami serum It'S SKIN Power 10 Formula LI Effector na wizażu, postanowiłam wypróbować je na własnej skórze.

Jestem (nieszczęśliwą) posiadaczką cery wrażliwej, skłonnej do niedoskonałości, z licznymi przebarwieniami pigmentacyjnymi. Zamówiłam kosmetyk na Allegro u polskiego dystrybutora kosmetyków koreańskich, u którego regularnie od ponad roku robię moje "koreańskie" zakupy.
Jak dotąd wszystkie kosmetyki zakupione w tym sklepie były co najmniej dobre, a niektóre nawet genialne.

Wyciągnęłam z tego taki wniosek, że firma bubli nie sprowadza. 

Co nam obiecuje producent?


Serum polecane jest w codziennej pielęgnacji cery wrażliwej, trądzikowej lub naczynkowej.
Według producenta kosmetyk ma działanie łagodząco - rozjaśniające, zapewnia optymalne nawilżenie naskórka, a dzięki zawartości wyciągu z korzenia lukrecji, świetnie nadaje się do pielęgnacji cery wrażliwej. Wykazuje działanie antyseptyczne, przeciwzapalne oraz kojące. Łagodzi przebieg stanów zapalnych oraz przyspiesza proces ich gojenia. Redukuje zaczerwienienia oraz zmniejsza widoczność rozszerzonych naczynek. Wyciąg z korzenia lukrecji działa również depigmentacyjnie, dzięki czemu rozjaśnia istniejące przebarwienia oraz przeciwdziała pojawianiu się nowych. Został stworzony również z myślą o alergikach (formuła hipoalergiczna, bez silikonów).

Opakowanie

Serum zamknięte jest w szklanej buteleczce (o pojemności 30 ml) z pipetką.
Buteleczka jest bardzo przyjemna dla oka i wygodna w użyciu. 

Konsystencja

Skoncentrowany, lekko żelowy, przezroczysty krem wodny. Skóra wchłania go natychmiast niczym wyschnięta gąbka wodę, dzięki temu w kilka chwil jest gotowa na przyjęcie kolejnych, cięższych kosmetyków.

Działanie


Nawilżające, łagodzące, przeciwzapalne, wybielające / rozjaśniające, redukujące zaczerwienienia.

Efekty

Już po pierwszym użyciu kosmetyku (akurat to był mój wieczorny rytuał), rano zauważyłam, że buzia wygląda na wypoczętą, wygładzoną i lekko rozjaśnioną. Byłam naprawdę zadowolona.
Od tego czasu serum jest nieodłącznym i bardzo ważnym elementem mojej codziennej porannej i wieczornej rutyny. Wszystko, co deklaruje producent u mnie się potwierdziło.
Po dłuższym stosowaniu stwierdzam, że przebarwienia nie znikają, ale jeśli mam być szczera wcale tego nie oczekiwałam. Serum kupiłam właśnie z myślą o uzyskaniu efektu rozświetlenia / rozjaśnienia.
Bardzo możliwe, że poradzi sobie z bledszymi przebarwieniami. Moje są typowo hormonalne i pomóc może jedynie peeling chemiczny.
W tej chwili zaczęłam już drugą buteleczkę. Nie stosowałam jego jedynie przez kilka dni, kiedy oczekiwałam na przesyłkę z moim zamówieniem. Wtedy zauważyłam natychmiastowe pogorszenie cery. Była szara, zmęczona, nijaka, pojawiły się też niedoskonałości (które przy regularnym stosowaniu już przestały mnie nękać). 

Koszt

Można je nabyć za cenę mieszczącą się w przedziale 62 - 69 zł (nie wliczając kosztów przesyłki).

Podsumowanie

TAK! TAK! i jeszcze raz TAAK!
Serum It'S SKIN Power 10 Formula LI Effector oceniam jako GENIALNE i chyba już nie wyobrażam sobie mojej pielęgnacji bez jego udziału.
Uzależniona jestem i ja i moja skóra.
Zdecydowanie warte jest swojej ceny.
Z czystym sumieniem POLECAM ;)



Share
Tweet
Pin
Share
No komentarze
Older Posts

promujblogapl

promujbloga.pl

About me

Witaj na moim blogu, mam nadzieję, że dłużej tu zostaniesz :)
Mam na imię Sylwia. Jestem mamą 10 - letniego Jakuba. Z wykształcenia jestem technikiem usług kosmetycznych oraz certyfikowaną linergistką. Chyba zawsze we mnie było zamiłowanie do pielęgnacji, kosmetyków, makijażu i wszystkiego co tylko może sprawić, że kobieta poczuje się bosko we własnej skórze. Interesuję się również aranżacją wnętrz i zdrową kuchnią, której tajniki wciąż zgłębiam. Uwielbiam czytać kryminały. Moje motto życiowe: Żyj chwilą/carpe diem/.

Follow Me

  • google+
  • instagram
  • bloglovin

Mój Instagram

Translate

Labels

  • Beauty
  • Lifestyle

recent posts

Blog Archive

  • czerwca 2018 (3)
  • marca 2018 (1)
  • lutego 2018 (7)
  • stycznia 2018 (1)
  • czerwca 2015 (1)
  • maja 2015 (1)
  • kwietnia 2015 (1)
  • marca 2015 (3)
Instagram Google+ Bloglovin

Created with by BeautyTemplates | Distributed by Blogger