instagram google+ bloglovin

  • Home
  • O mnie
  • Lifestyle
    • Zdrowie
    • Kuchnia
    • Home decor
    • Kobieta pracująca
  • Beauty
    • Pielęgnacja
    • Uroda
    • Recenzje kosmetyków
  • Kontakt



Od razu na wstępie zaznaczę, że WARTO.

Jeżeli wiele razy słyszałaś o koreańskiej pielęgnacji, ale nigdy nie zagłębiłaś się w ten temat, z różnych powodów nie miałaś okazji lub ochoty czytać książki Charlotte Cho, ale ciekawi Cię o co ten cały szum - ten post jest właśnie dla Ciebie. Być może zachęcę Cię do jej wypróbowania, a wtedy gwarantuję - nie wrócisz już do swoich starych nawyków.

Czym jest koreańska pielęgnacja?

Nazwa wskazuje jednoznacznie na jej pochodzenie, jednak zarówno Chińczykom, jak i Japończykom jest ona równie bliska. Sama osobiście znam lub słyszałam o Chinkach (tych mieszkających w Polsce) stosujących tą pielęgnację.
Chyba Koreańczycy mają większego bzika na jej punkcie - i celowo nie piszę Koreanki a Koreańczycy, bowiem w ich rodzinnym kraju od wieków panuje kult pięknej skóry zarówno wśród mężczyzn jak i kobiet.
Tam nawet pracodawcy w trosce o skórę swoich pracowników ;) zapewniają im odpowiednie nawilżacze powietrza, mgiełki itp. Taką mają kulturę - wszystko kręci się wokół zdrowego ciała i pięknej skóry.
To po prostu musi działać skoro oni wszyscy tak idealnie wyglądają. Jak żyję nie widziałam jeszcze Koreańczyka/Koreanki z trądzikiem czy głębokimi zmarszczkami.
Ale do rzeczy...

Pielęgnacja koreańska to pielęgnacja wieloetapowa z użyciem odpowiednio dobranych, o jak najlepszym składzie kosmetyków.
To tak w bardzo dużym skrócie.

Koreańska pielęgnacja step by step





1. Oczyszczanie.

Oczyszczanie to najważniejszy punkt tego rodzaju pielęgnacji. Po całym dniu w porach skóry znajdziemy sebum zmieszane z kurzem i brudem z ulicznego powietrza. Brzmi obrzydliwie, ale pomyśl jak jest obrzydliwie kiedy byle jak umyjesz swoją buzię.
Są różne rodzaje trądziku: trądzik hormonalny, trądzik powstały na skutek zbyt dużej ilości mleka i nabiału w diecie, ale jest też trądzik z brudu. Osobiście znałam kiedyś dziewczynę, która walczyła z trądzikiem na wszelkie sposoby, wydawała mnóstwo pieniędzy na kosmetyki apteczne, poddała się nawet peelingowi chemicznemu. Wszystko owszem, dawało efekty - ale na krótko. Wystarczyło, że po imprezie lub ciężkim dniu zasnęła w makijażu - i wysyp gotowy. To jest dopiero obrzydliwość. Najgorsze jest to, że zdawała sobie sprawę, co jest przyczyną jej trądziku - zabrakło samodyscypliny i konsekwencji w działaniu.
Na podsumowanie tego punktu zaznaczę, że nie można oczyścić skóry myjąc ją tylko jeden raz. Dwa razy to jest minimum. Oczyszczanie to także peelingi - enzymatyczne, z drobinkami itp. - w zależności od rodzaju i potrzeb skóry - kilka razy w tygodniu.

2. Tonizowanie.

Do momentu, aż poznałam sekrety koreańskiej pielęgnacji, w mojej łazience nie było miejsca na żadne toniki. Traktowałam je jako zbędny wydatek.
Myliłam się bardzo. Nałożyć krem na suchą, tylko umytą buzię to tak jak próbować namydlić suchą gąbkę bez uprzedniego użycia wody. Odpowiednio dobrany, odżywczy tonik nawilży skórę i przywróci jej właściwe ph.

3. Esencja/serum.

Niestety w Polsce bardzo trudno zdobyć esencję, nawet dystrybutorzy korańskich kosmetyków bardzo rzadko je mają w swojej ofercie. A szkoda, bo esencja to serce koreańskiego rytuału pielęgnacyjnego. Jest niczym innym jak wodnistą esencją uzyskaną z określonych składników, głęboko wnikającą w skórę i doskonale ją nawilżającą. W związku z niemożliwością zakupu esencji, w mojej pielęgnacji punktem 3 jest serum marki It's Skin, którego recenzję znajdziecie tutaj klik.

KOLEJNE PUNKTY ZALEŻĄ OD PORY DNIA 

W PRZYPADKU PORANNEJ PIELĘGNACJI:

4. Krem pod oczy.
5. Krem nawilżający.
6. Filtr przeciwsłoneczny.
7. Opcjonalnie podkład.


Latem wszystkie produkty od punktu 4 do 7 zamieniam na jeden, mój ulubiony kosmetyk w tym okresie - krem BB marki Missha.


W PRZYPADKU WIECZORNEJ PIELĘGNACJI:


4. Maseczka w płachcie (po jej zdjęciu nie zmywając buzi przechodzimy do kolejnego punktu).
5. Krem nawilżający, przeciwzmarszczkowy (o cięższej konsystencji).
6. Opcjonalnie olejek np. genialny Inca Inchi.


Zamiast tych wszystkich produktów, gdy np. padamy ze zmęczenia, albo nie mamy ochoty na leżenie w maseczce, na noc możemy użyć skoncentrowanej maski typu sleeping pack. Zastąpi nam i maseczkę i krem nawilżający. Jest to idealne rozwiązanie i dla tych przepracowanych i również dla pielęgnacyjnych leniuszków ;)


Jedno jest pewne - żeby stosować koreańską pielęgnację wcale nie musisz spędzać wielu godzin w łazience.
To od Ciebie zależy ile czasu zajmie Ci poranna rutyna, a ile wieczorna.
Rankiem, kiedy wstaję w ostatniej chwili, a mój budzik dzwonił już 6 razy (niestety tyle właśnie budzików muszę mieć nastawionych, żeby w końcu zwlec się z łóżka) nie mam czasu, żeby godzinę spędzić w łazience. Wszystko mam tak zaplanowane, że po nałożeniu serum i kremu idę się ubierać (nie czekam bezczynnie, aż kosmetyki się wchłoną jak to ma miejsce wieczorem, kiedy mam czas). Później mogę od razu zrobić makijaż.

Taką pielęgnację stosuję dokładnie od stycznia 2017, kiedy to w moje ręce wpadła książka Charlotte Cho - spróbowałam, zafascynowała mnie bezgranicznie i nie wyobrażam sobie jej zmieniać.
Wtedy mój osobisty mąż już po kilku dniach powiedział - uwaga cytuję: "coś ci się ostatnio buzia wygładziła". 
Dodam, że w tamtym okresie nie był jedyną osobą, od której usłyszałam podobne słowa. 

Koreańska pielęgnacja nauczyła mnie bardzo ważnej rzeczy, z którą do tej pory miałam problem - SYSTEMATYCZNOŚCI. Akurat w kwestii pielęgnacji jest równie ważna jak oczyszczanie. Bez niej nic nie ma sensu.

A Wy co myślicie o pielęgnacji tym sposobem? Uważacie, że to strata czasu?
Dajcie znać w komentarzu. 


Share
Tweet
Pin
Share
No komentarze



Skuszona świetną marką, dobrym składem i bardzo dobrymi recenzjami serum It'S SKIN Power 10 Formula LI Effector na wizażu, postanowiłam wypróbować je na własnej skórze.

Jestem (nieszczęśliwą) posiadaczką cery wrażliwej, skłonnej do niedoskonałości, z licznymi przebarwieniami pigmentacyjnymi. Zamówiłam kosmetyk na Allegro u polskiego dystrybutora kosmetyków koreańskich, u którego regularnie od ponad roku robię moje "koreańskie" zakupy.
Jak dotąd wszystkie kosmetyki zakupione w tym sklepie były co najmniej dobre, a niektóre nawet genialne.

Wyciągnęłam z tego taki wniosek, że firma bubli nie sprowadza. 

Co nam obiecuje producent?


Serum polecane jest w codziennej pielęgnacji cery wrażliwej, trądzikowej lub naczynkowej.
Według producenta kosmetyk ma działanie łagodząco - rozjaśniające, zapewnia optymalne nawilżenie naskórka, a dzięki zawartości wyciągu z korzenia lukrecji, świetnie nadaje się do pielęgnacji cery wrażliwej. Wykazuje działanie antyseptyczne, przeciwzapalne oraz kojące. Łagodzi przebieg stanów zapalnych oraz przyspiesza proces ich gojenia. Redukuje zaczerwienienia oraz zmniejsza widoczność rozszerzonych naczynek. Wyciąg z korzenia lukrecji działa również depigmentacyjnie, dzięki czemu rozjaśnia istniejące przebarwienia oraz przeciwdziała pojawianiu się nowych. Został stworzony również z myślą o alergikach (formuła hipoalergiczna, bez silikonów).

Opakowanie

Serum zamknięte jest w szklanej buteleczce (o pojemności 30 ml) z pipetką.
Buteleczka jest bardzo przyjemna dla oka i wygodna w użyciu. 

Konsystencja

Skoncentrowany, lekko żelowy, przezroczysty krem wodny. Skóra wchłania go natychmiast niczym wyschnięta gąbka wodę, dzięki temu w kilka chwil jest gotowa na przyjęcie kolejnych, cięższych kosmetyków.

Działanie


Nawilżające, łagodzące, przeciwzapalne, wybielające / rozjaśniające, redukujące zaczerwienienia.

Efekty

Już po pierwszym użyciu kosmetyku (akurat to był mój wieczorny rytuał), rano zauważyłam, że buzia wygląda na wypoczętą, wygładzoną i lekko rozjaśnioną. Byłam naprawdę zadowolona.
Od tego czasu serum jest nieodłącznym i bardzo ważnym elementem mojej codziennej porannej i wieczornej rutyny. Wszystko, co deklaruje producent u mnie się potwierdziło.
Po dłuższym stosowaniu stwierdzam, że przebarwienia nie znikają, ale jeśli mam być szczera wcale tego nie oczekiwałam. Serum kupiłam właśnie z myślą o uzyskaniu efektu rozświetlenia / rozjaśnienia.
Bardzo możliwe, że poradzi sobie z bledszymi przebarwieniami. Moje są typowo hormonalne i pomóc może jedynie peeling chemiczny.
W tej chwili zaczęłam już drugą buteleczkę. Nie stosowałam jego jedynie przez kilka dni, kiedy oczekiwałam na przesyłkę z moim zamówieniem. Wtedy zauważyłam natychmiastowe pogorszenie cery. Była szara, zmęczona, nijaka, pojawiły się też niedoskonałości (które przy regularnym stosowaniu już przestały mnie nękać). 

Koszt

Można je nabyć za cenę mieszczącą się w przedziale 62 - 69 zł (nie wliczając kosztów przesyłki).

Podsumowanie

TAK! TAK! i jeszcze raz TAAK!
Serum It'S SKIN Power 10 Formula LI Effector oceniam jako GENIALNE i chyba już nie wyobrażam sobie mojej pielęgnacji bez jego udziału.
Uzależniona jestem i ja i moja skóra.
Zdecydowanie warte jest swojej ceny.
Z czystym sumieniem POLECAM ;)



Share
Tweet
Pin
Share
No komentarze



Dzisiaj podzielę się z Wami przepisem na chlebek gryczany, którego podstawowym (lub jedynym) składnikiem jest biała kasza gryczana niepalona. Co najważniejsze chleb jest w 100 % bezglutenowy. Przepis otrzymałam od mojej pani dietetyk, do której się udałam po usłyszeniu diagnozy: Hashimoto i alergia krzyżowa na żyto i pszenicę.
Zrobienie tego chlebka jest banalnie proste, wymaga jednak cierpliwości. Mimo, że prawie nic nie trzeba przy nim robić, jego wykonanie zajmuje przynajmniej ... 1,5 dnia.




Podstawowe składniki:

  • 500 g kaszy gryczanej białej niepalonej
  • 3 szklanki wody
  • 3 łyżeczki soli (ja używam himalajskiej, która jest mniej słona od tej zwykłej - zwykłej trzeba więc dodać mniej)
  • opcjonalnie pieprz (ja używam świeżo zmielonego pieprzu kolorowego).

Składniki dodatkowe:

Według uznania ;)
Naprawdę można dodać wszystko, na co tylko ma się w danej chwili ochotę. Dzięki temu chleb nam się nie znudzi i za każdym razem może smakować inaczej.

Ja najczęściej dodaję pestki dyni, słonecznika (tak jak w dzisiejszym przepisie), ostatnio również bardzo polubiłam się z siemieniem lnianym i czarnuszką. Można też dodać ulubione zioła np. czosnek niedźwiedzi lub suszone owoce.


Wykonanie

Do naczynia wsypujemy kaszę, płuczemy ją kilka razy. Zalewamy 3 szklankami wody. Odstawiamy. Ja zostawiam ją na kuchni, gdzie jest ciepło, wtedy szybciej wytwarza się zakwas i kasza zaczyna kiełkować. Kaszę zazwyczaj przygotowuję wieczorem, rano mieszam i znowu zostawiam.





Wieczorem przyprawiam, blenduję (ale nie na jednolitą gładką masę - najbardziej lubię jak nie wszystkie ziarenka kaszy są zmielone - wtedy chlebek z wyglądu przypomina razowy).




Dodaję niewielką ilość ulubionych ziaren i mieszam - już bez blendowania.
Następnie przygotowuję keksówkę - wykładam papierem do pieczenia, na dnie smaruję oliwą z oliwek, żeby chlebek lepiej odszedł i przelewam do niej gotową masę. Na wierzch posypuję ziarnami.




Wstawiam do (wyłączonego) piekarnika i zostawiam w spokoju na całą noc, podczas której ciasto dalej wyrasta. Rano, nie otwierając piekarnika (żeby wyrośnięty chlebek nie opadł) nastawiam piekarnik na 190 stopni i piekę go przez 55 min. góra dół (bez termoobiegu). Po upływie tego czasu wyciągam chleb, wyjmuję go z blaszki razem z papierem i ponownie wstawiam. Dalej piekę go ok 20 - 25 min. w temperaturze 160 stopni góra dół z termoobiegiem.
Dzięki temu skórka jest chrupiąca i wygląda smakowicie.

Et voilà! 


Chlebek jest już gotowy.
W całym domu wspaniale pachnie niczym w najlepszej piekarni. Uwielbiam ten zapach o poranku.





Po wystygnięciu chlebek zawijamy w bawełnianą ściereczkę i chowamy w szafce/chlebaku.
W ten sposób możemy przechowywać go do 4 dni.

W naszym domu chlebek piekę najczęściej tylko dla siebie. Mój mąż go nie lubi (zresztą tak jak wiele innych "zdrowych" dań ;). Czasem, o dziwo, zje go mój wybredny syn - niejadek.
Dlatego po ostygnięciu zazwyczaj kroję chlebek i porcjuję, przekładam do foliowych śniadaniówek i zamrażam. Wtedy wystarcza mi na cały tydzień na śniadania do pracy.





Smacznego!











Share
Tweet
Pin
Share
No komentarze



  
Jak wzmocnić swoją odporność?

Biorąc pod uwagę rosnącą liczbę zachorowań na różnego rodzaju choróbska (cóż, taką mamy porę roku), postanowiłam napisać o moich sposobach na naturalne wspomaganie organizmu w sezonie jesienno-zimowo-wiosennym.

  • Czosnek
Poza dietą bogatą w warzywa i owoce możemy poprawić naszą odporność poprzez jedzenie czosnku.
Oczywiście nie jest to odkrycie stulecia ;-). Już dziesiątki lat temu udowodniono naukowo, że działa on zabójczo na bakterie, grzyby i wirusy. W czosnku znajdziemy także potas, żelazo, magnez, fosfor oraz witaminy C i B. Silne działanie czosnku przypisuje się obecnym w nim antybiotycznym substancjom. Przyprawa ta wykazuje również właściwości przeciwmiażdżycowe i przeciwnowotworowe. Zmniejsza również ryzyko infekcji układu pokarmowego i oddechowego. Nie bez powodu w starożytności stosowano go jako naturalny antybiotyk.

Ja osobiście uwielbiam czosnek, stosuję go do wielu dań, ale nie każdemu on smakuje. To nie znaczy, że trzeba rezygnować z jego dobroczynnych właściwości. W aptekach dostępny jest np. Czosnek forte bezzapachowy. To ekstrakt z czosnku wzbogacony witaminą D3 (niestety wbrew temu co pisze producent, zawarta tu dawka nie jest wystarczająca, aby pokryć nasze dzienne zapotrzebowanie).

  • Witamina D3
Obecnie większość lekarzy zaleca, aby w okresie od września do kwietnia przyjmować witaminę D3 w dawce
4000 j. m. Warto wiedzieć, jak bardzo witamina D3 jest istotna dla naszego organizmu. W niektórych badanach naukowych określa się ją również "dodatkowym hormonem", ponieważ tak wiele funkcji pełni w naszym organizmie, a jej niedobór prowadzi do wielu schorzeń, w tym depresji. Niestety na własnej skórze przekonałam się, co oznacza duży niedobór D3, a najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że przyjmowałam ją praktycznie cały rok bez przerwy. Jak się później okazało, to był suplement i to w maleńkiej dawce - po prostu mój organizm zrobił mi psikusa i go najnormalniej w świecie nie przyswajał.
Dlatego najlepiej zaopatrzyć się w jedyny na polskim rynku lek (nie suplement!) - VIGANTOLETTEN 1000 (w większych dawkach występuje już jedynie jako suplement!).

  • Czystek
Napar z czystka jest polecany w alergii, zaburzeniach oddechowych, schorzeniach układu krążenia i miażdżycy, w chorobie Hashimoto, stanach zapalnych, problemach dermatologicznych, grzybicy, boreliozie. Niektóre źródła donoszą, że ma właściwości przeciwnowotworowe. Czystek ogólnie wzmaga odporność. Od pewnego czasu codziennie piję napar z czystka i już nie wyobrażam sobie wieczoru bez jego udziału - stał się moim codziennym rytuałem.

  • Acerola
Sok z owoców aceroli to nic innego jak naturalne źródło witaminy C. Do nabycia w sklepach ze zdrową żywnością.





  • Imbir
Ma działanie odkażające, przeciwzapalne, moczopędne, "podkręcające przemianę materii", rozgrzewające, napotne (przy infekcji z gorączką i kaszlem polecam zakup lub własnoręczne przygotowanie syropu z cebuli w dodatkiem imbiru).
Jednak imbir jest bardzo ostrą przyprawą, mającą działanie drażniące żołądek. Kobiety w ciąży i karmiące piersią, osoby cierpiące na wrzody żołądka/dwunastnicy, refluks żołądkowy - powinny uważać przy jego spożywaniu, a najlepiej całkowicie z niego zrezygnować. 


A teraz taka mała ciekawostka :)
W każdym azjatyckim domu codziennie:

  1. kobieta natychmiast po powrocie z pracy zmywa makijaż i nakłada maseczkę
  2. stoi garnek ze świeżo ugotowanym makaronem ;)
  3. do każdego dania dodaje się imbir.
Efekt jest taki, że tamtejsze kobiety mają piękne nieskazitelne cery, których zazdrości im chyba cały świat, a odpornością i wigorem mogą poszczycić się o wiele bardziej niż Polki przyjmujące tabletki na dosłownie wszystko. Mam na myśli te bezsensowne suplementy, które wciskają nam media.
Wydaje mi się, że tylko w naszym kraju powstaje taka ilość reklam leków/suplementów.

"Chcesz mieć piękne włosy, cerę i paznokcie? - weź tabletkę. Chcesz schudnąć? - weź tabletkę. Masz nadmiar wody w organizmie? - weź tabletkę. Męczy Cię zły humor, nie masz siły wstać z łóżka? - weź tabletkę. Jesteś wściekła na koleżankę z pracy i masz ochotę jej przyłożyć? - weź tabletkę. Masz zatwardzenie (sorry) - weź tabletkę".

.......

Chyba można wymieniać tak bez końca. To jakiś obłęd. Wiadomo, że jak ktoś choruje i musi przyjmować doraźnie czy na stałe określone leki - to nie ma wyboru.
Witaminy D3 też praktycznie nie mamy jak dostarczać - w Polsce mało mamy słońca, a latem najczęściej jesteśmy wysmarowani filtrami - wtedy D3 nie jest wytwarzana.
Ilość dostarczana z pożywieniem jest niewystarczająca. Najwięcej jest jej w jajkach, rybach, mleku i produktach mlecznych, więc jak ktoś jest na diecie bezmlecznej to tym bardziej nie ma wyjścia i zostają mu tylko tabletki.

Podsumowując, Drogie Panie nigdy nie zapominajcie o tym, co daje nam Natura i jeżeli, w przeciwieństwie do mnie, jesteście takimi szczęściarami i nie musicie stale przyjmować pół garści leków - na prawdę nie wierzcie reklamom i nie kupujcie suplementów, które wymieniłam powyżej.

Jest wiele naturalnych sposobów na podniesienie swojej odporności, czy poprawienie urody. Przecież  jak borykamy się z trądzikiem dorosłych to w niczym nam nie pomoże Visaxinum D. To jest tak nieprawdopodobne, że aż śmieszne.
Trzeba znaleźć przyczynę problemu i działać, ale o tym już opowiem w innym poście ;)

 




Share
Tweet
Pin
Share
No komentarze


Wbrew pozorom zabieg przedłużania rzęs nie niszczy naturalnych rzęs (może je natomiast osłabić), one i tak wciąż wypadają, a na ich miejsce wyrastają nowe. Żywotność rzęs wynosi od 100 do 150 dni. Na górnej powiece mamy od 150 do 250 rzęs, natomiast na dolnej od 50 do 150. Przedłużenie zajmuje ok. 2h, uzupełnienie ok. 1h.
Rzęsy potrafią utrzymać się nawet do 4 tygodni, w zależności od tego w jakiej fazie wzrostu był nasz naturalny włosek w chwili przeprowadzenia zabiegu oraz jak je będziemy pielęgnować.

Istnieją różne metody przedłużania rzęs, są to:
  • 1:1
  • 2:1
  • 3:1
Oznaczają one ilość sztucznych rzęs doklejanych do jednej naturalnej.
Ja osobiście preferuję pierwszą metodę, ponieważ daje ona najbardziej delikatny i naturalny efekt nie obciążając przy tym naturalnego włoska.

Istnieją także różne rodzaje rzęs:

  • jedwabne (są najbardziej lśniące ze wszystkich rodzajów rzęs, a także najłatwiejsze w rozczesywaniu, lżejsze i cieńsze od rzęs czysto syntetycznych)
  • syntetyczne (najczęściej produkowane z poliestru lub silikonu)
  • z norek syberyjskich (powodują najbardziej naturalny, lekki i jednocześnie wyrazisty efekt, są najtrwalsze).
Przedłużone rzęsy w niczym nie przeszkadzają, śmiało można z nimi pływać czy opalać się.
Jeżeli lubicie spać na brzuchu należy na nie uważać, a najlepiej całkowicie zrezygnować z takiej pozycji.
Bezwzględnie zabronione jest tarcie oka, gdyż możemy zrobić sobie krzywdę.

Jeżeli nosimy soczewki, przed zabiegiem należy je zdjąć, natomiast 24 h po zabiegu należy powstrzymać się od:

  • solarium
  • gorących kąpieli (para wodna będzie skraplać się i osiadać na rzęsach, a tym samym osłabiać jeszcze niedoschnięty klej).
Należy unikać zamoczenia ich w tym czasie. 


W kwestii pielęgnacji całkowicie niewskazane jest: stosowanie tłustych kremów, używanie płynów czy mleczek do demakijażu na bazie olejów (najlepiej jak na opakowaniu widnieje informacja "oil free", wtedy mamy pewność, że po wieczornym demakijażu nie zostaniemy bez rzęs ;-)
Ogólnie rzecz biorąc nie powinno się ich przemywać wacikiem (a przedłużanych rzęs nie tuszujemy), wystarczy, że delikatnie zmyjemy korektor czy cienie omijając ich linię. Do tego celu używam nawilżanych chusteczek dla niemowląt - moje oczy nie tolerują żadnych mleczek czy płynów micelarnych (które nota bene w większości zawierają jakieś olejki).

Rzęski należy codziennie przeczesywać specjalną szczoteczką, którą powinnyście otrzymać na pierwszej wizycie u stylistki. Ja dodatkowo moczę ją pod bieżącą wodą i dopiero wtedy przeczesuję rzęsy. Czynność tą powtarzam po min. dwa razy na każde oko. Służy to oczywiście oczyszczeniu włosków z różnego rodzaju pyłków, kurzu i brudu.

Istnieje przekonanie, że rzęsy należy zdjąć po ok pół roku. To jest absolutna bzdura. Każde włoski reagują inaczej. Ja jestem przykładem tego, że można nosić je nieprzerwanie przez bardzo długi czas, bowiem uzupełniam je regularnie (co 2-3 tygodnie) od ponad 4 lat! 

Jeśli przy uzupełnieniu stylistka zauważy ich ewentualne osłabienie powinna poinformować o tym klientkę. Ja mam takie szczęście, że moja stylistka zawsze mi mówi w jakim stanie są moje rzęsy. Jeżeli mają gorszy okres trzeba użyć lżejszych, krótszych i cieńszych włosków, aby nie obciążyć swoich własnych. Wtedy też można zaopatrzyć się w odpowiednią odżywkę (np. RevitaLash). Ja nigdy jej nie stosowałam.

Oczywiste jest, że gdybym teraz nagle zrezygnowała z przedłużania rzęs - przeżyłabym szok i wszyscy dookoła zapewne również. Skoro przez 4 lata codziennie w lustrze widzę piękne, długie rzęsy i nagle zobaczyłabym siebie w moich krótkich -  oczy wydałyby mi się "łyse".

Moim zdaniem wszystko zależy od stylistki. To musi być sprawdzona osoba, taka

  • której ufasz,
  • która zawsze rzetelnie, w sterylnych warunkach wykona swoją pracę,
  • która monitoruje stan Twoich naturalnych włosków i za każdym razem zastanowi się trzy razy zanim dobierze grubość syntetycznej rzęsy,
  • i wreszcie - która powie Ci STOP jeżeli zauważy, że za miesiąc może nie być do czego przykleić sztucznej rzęsy.

Przedłużane rzęsy wcale nie muszą wyglądać sztucznie, wręcz przeciwnie - odpowiednio dobrane dodadzą nam tylko wdzięku.
Latem, gdy nasza skóra jest muśnięta słońcem - na co dzień wystarczy jedynie krem BB z wysokim filtrem, róż, błyszczyk i jesteśmy gotowe do wyjścia.
Dzięki nim mamy więcej czasu dla siebie i zawsze wyglądamy pięknie, nawet kiedy śpimy ;-) Same plusy!  





                                   
 



Share
Tweet
Pin
Share
No komentarze




W końcu nadszedł ten dzień - zadzwonił telefon i okazało się, że firma do której jakiś czas temu składałaś aplikację jest zainteresowana współpracą z Tobą, a głos w słuchawce zaprasza Cię na rozmowę kwalifikacyjną. Po chwilowym wybuchu euforii (przecież strasznie Ci zależało na pracy akurat w TEJ firmie) zaczynasz gorączkowo rozmyślać: jak to będzie, co mam mówić, a czego nie powinnam???

No właśnie. Zacznijmy od najważniejszego. 

Po pierwsze - nie stresuj się i nie panikuj, bo to do niczego Cię nie doprowadzi (wiem - łatwo powiedzieć, a trudniej zrobić, ale przynajmniej się postaraj;)

Po drugie skup się na samych przyjemnych rzeczach, czyli takich, które podniosą Twoją samoocenę. Mowa oczywiście o wyglądzie. Jak już pisałam we wcześniejszych postach wbrew pozorom wygląd w życiu człowieka odgrywa ogromną rolę, zarówno w sferze osobistej jak i zawodowej. Bardzo duże znaczenie ma właśnie na rozmowie kwalifikacyjnej. I nieważne jest jaki dress code obowiązuje w firmie, do której właśnie aplikujesz. Twój strój jest wyrazem szacunku (albo jego braku) dla Twojego potencjalnego pracodawcy. Pierwsze wrażenie jest najważniejsze i żeby było świetne, należy wyglądać stosownie do okoliczności.

1) Makijaż
Powinien być delikatny, stonowany, w pastelowych odcieniach. Podkład oczywiście odpowiednio dobrany do karnacji (zawsze lepiej kupić o jeden ton jaśniejszy niż za ciemny). Cera nie powinna błyszczeć (w końcu nie idziesz na imprezę), dlatego należy ją odpowiednio zmatowić. Cienie pod oczami zniwelowane rozświetlającym korektorem. Można oczywiście użyć cieni - najlepiej sprawdzą się wszystkie "nudziakowe".  Rzęsy starannie wytuszowane (jeśli masz przedłużone - już nic nie musisz robić ;). Jeżeli koniecznie musisz użyć kredki i po prostu nie wyjdziesz z domu bez jej użycia - zrób to, ale z umiarem. Kredka powinna być czarna lub brązowa, żaden inny kolor nie wchodzi w rachubę.  Jako uzupełnienie: róż i pomadka (jasnoróżowa lub nude) ewentualnie delikatny błyszczyk. Natomiast nie wydaje mi się odpowiednia pomadka w kolorze czerwieni, wręcz uważam ją za niestosowną.

2) Fryzura
Włosy powinny być przede wszystkim umyte i starannie ułożone, ale tego raczej nie trzeba nikomu tłumaczyć ;) Jeżeli są dłuższe niż do ramion, najbardziej elegancko będą wyglądały spięte w koczek lub kucyk.

3) Dłonie i paznokcie
Ich wygląd jest naprawdę bardzo ważny. Możesz być pewna, że rekruter zwróci na nie uwagę. Postaraj się, aby paznokcie były pomalowane na delikatny kolor (beżowy, różowy lub najlepiej frencz). Skóra dłoni powinna być odpowiednio nawilżona.

4) Ubiór
Najlepiej na tą okazję sprawdzi się biała koszula, eleganckie spodnie (niekoniecznie w kant - mogą to być np. czarne jeansy), jeśli spódnica to tylko o długości do kolan (i nawet w upalne lato należy założyć do niej rajstopy), marynarka (czarna, granatowa) lub kamizelka. Podobno kolor beżowy to kolor zaufania, więc można pokusić się o jakąś część garderoby właśnie w tym kolorze. Buty zakryte, ale nie muszą to być klasyczne szpilki, mogą być np. kozaki, botki, balerinki, oczywiście w odcieniach czerni, szarości lub granatu. Moim zdaniem jednak czarne szpilki będą idealnym wyborem - są klasą samą w sobie. Nadadzą Ci elegancji nawet jeśli założysz do nich czarne jeansy.

5) Zapach
Powinien być delikatny, ale jednocześnie wyrazisty. Tak, aby Twój rozmówca odczuwał przyjemność przebywania z Tobą. Zapach nie może być ani mdlący ani zbyt ostry.



Jedno jest pewne - wszystko musi ze sobą dobrze współgrać.
Nie przebieraj się za kogoś kim nie jesteś, nie kupuj ubrań specjalnie na tą okazję. Nie musisz wyglądać jak bizneswoman, wystarczy, że ubierzesz się elegancko.
Mając takie podstawy Twoja pewność siebie będzie na wysokim poziomie. Myśl pozytywnie, a rekruter napewno to zauważy. Siedź pewnie, wyprostowana, mów śmiało. Potraktuj tą rozmowę zupełnie na luzie, przecież nic się nie stanie jeśli to nie Ciebie wybiorą. Świat się nie zawali.

Uwierz w siebie, a wtedy Twój przyszły pracodawca też uwierzy.



A oto moje propozycje:





- długa biała koszula w groszki - H&M
- czarne rurki - ZARA
- czarne lakierowane klasyczne szpilki
- czarny pasek z pozłacaną klamrą - H&M
- zegarek - Michael Kors
- woda perfumowana Miracle od Lancome (lekki, kwiatowy zapach)






- kremowa koszula w czarne pasy - H&M
- czarne, proste spodnie - FREESIA COLLECTION
- te same szpilki - najlepsze ;)
- zegarek - H&M
- woda perfumowana Closer by Halle Berry (reklamowana jako zapach kobiety sukcesu zdecydowanie będzie świetnym wyborem).


Powodzenia!
xoxo



Share
Tweet
Pin
Share
No komentarze



Dzisiejszy post będzie o mojej hmm... obsesji. 

Perfekcjonizm wyssałam chyba z mlekiem matki. Urodziłam się z miłością do porządku, tak mi się przynajmniej wydaje, o ile pamięć nie płata mi figla. Nie bez znaczenia były też "perfekcyjne zapędy" mojego ojca. Jak tylko w moim pokoju było coś nie tak, stało nie pod tym kątem co trzeba i w jego mniemaniu był po prostu bałagan - robił tzw. "pilota" polegającego na zrzuceniu wszystkich rzeczy z półek, szafek itd. i wyznaczaniu bardzo krótkiego czasu na posprzątanie pokoju tak, aby wszystko było "jak w pudełeczku". Wiem, brzmi dramatycznie.

"Demony przeszłości" powróciły po latach, w momencie gdy zostałam świeżo upieczoną żoną i mamą. Kompletnie zeschizowałam na punkcie porządku, stałam się perfekcyjną panią domu chyba zanim o niej świat usłyszał (angielska wersja perfekcyjnej - The perfect housewife with Anthea Turner - oczywiście była już nakręcona, ale w Polsce jeszcze niezbyt popularna, przynajmniej ja wtedy jeszcze o jej istnieniu nie wiedziałam).




Mój Maleńki Dzidziuś będąc Słodkim Aniołkiem i śpiąc bez przerwy dniami i CAŁYMI nocami, poniekąd przyczynił się do mojego ciągłego wynajdywania sobie zajęć. Jako że mieliśmy małe mieszkanko, w krótkim czasie było wysprzątane do tego stopnia, że można było dosłownie jeść z podłogi. Pamiętam, że raz z nudów i kompletnie bez potrzeby zaczęłam szorować szczoteczką fugę w łazience.
Taki stan rzeczy trwał 2 lata dopóki nie wróciłam do pracy. Jednak i wtedy nie przestałam być perfekcyjna. Do dziś co niektórzy ;P wypominają mi mój pierwszy dzień w nowej pracy, gdzie zaraz po przedstawieniu się wyjęłam nawilżane chusteczki dla niemowląt i zaczęłam szorować nimi biurko, dokładnie - szufladka po szufladce, i układać artykuły piśmiennicze chyba pod linijkę. Dziś trochę już wstydzę się tego, ale wtedy... Hmm no cóż.
Nie sprzyjało mi także pojawienie się i popularność polskiej wersji programu Perfekcyjna pani domu, który i tak do dziś uwielbiam.
Wstydzę się bardzo tego, że każdy dom, który odwiedziłam, był w moich myślach przeze mnie wysprzątany. Nie istniał taki, który uznałabym za równie czysty co mój. Wtedy jednak najbardziej czysty był mój obłęd. Teraz myślę, że sprzątając wszystko wokół siebie chciałam jednocześnie uporządkować swoje życie. Życie, które wcześniej było jednym wielkim bałaganem.
Pójście do pracy zbyt wiele nie zmieniło w moim zachowaniu. Poza tym, że na sprzątanie poświęcałam tylko jeden dzień - sobotę. Ale uwierzcie mi, mało kto tak szoruje swój dom na święta jak ja robiłam to raz w tygodniu. I pomimo bardzo małego metrażu naszego mieszkania, upływał mi na tym cały dzień. Wieczorem zazwyczaj byłam już tak padnięta, że nie było mi w głowie wychodzenie gdziekolwiek do ludzi.
Trwało to przez kilka dobrych lat. Aż poczułam, że życie i moja młodość są ulotne, a ja je jeszcze tracę na sprzątanie. Nie na czas z rodziną, nie na zabawę i cieszenie się z bycia kobietą, tylko na bycie... sprzątaczką.

I tak 1 stycznia 2014, w imię postanowień noworocznych, obiecałam sobie i oznajmiłam wszem i wobec, że zmienię się "na gorsze". Przestanę tak strasznie sprzątać, a nawet czasem wcale nie posprzątam. Mam na myśli "szorowanie" mieszkania, gruntowne porządki, a nie "ogarnianie bałaganu", co robimy przecież każdego dnia.

Hurra zadziałało!

Jednak istniało postanowienie noworoczne możliwe dla mnie do spełnienia!
Gdy oglądałam zmagania Małgosi Rozenek z delikatnie mówiąc - bałaganem i brudem w domach uczestniczek jej programu, nie mogłam wyjść z podziwu jak udało im się doprowadzić mieszkania do takiego stanu. Chyba niektóre z nich nie były sprzątane przez 10 - 15 lat, niemożliwe jest przecież wyhodowanie takiego... syfu w krótszym czasie. My ludzie w niczym nie potrafimy zachować umiaru, również w sprzątaniu. Ze skrajności w skrajność.

Dlatego Drogie Panie postarajmy się nieco wypośrodkować, mieć czysty dom, ale nie chodzić przy tym i nie zbierać paproszków 5 min po odkurzaniu. Nikt nie przyjdzie do Was z białą rękawiczką. Nic się nie stanie nawet jeśli odpuścimy sobie sprzątanie przez 2 tygodnie (bo praca, bo impreza, bo obiad z przyjaciółką).

Dlaczego nie?

Jeśli tego potrzebujemy! Odprężmy się, weźmy kąpiel, przeczytajmy książkę, wyjdźmy na babski wieczór czy spędźmy czas z rodziną. Czy to w życiu, czy w jedzeniu, w dbaniu o siebie również - najważniejsze jest to, z czego niestety nie umiemy korzystać - UMIAR.
Gotowej recepty nie ma, trzeba samemu nad sobą pracować. I tego z całego serca Wam i sobie życzę - UMIARU.


Share
Tweet
Pin
Share
No komentarze
Newer Posts
Older Posts

promujblogapl

promujbloga.pl

About me

Witaj na moim blogu, mam nadzieję, że dłużej tu zostaniesz :)
Mam na imię Sylwia. Jestem mamą 10 - letniego Jakuba. Z wykształcenia jestem technikiem usług kosmetycznych oraz certyfikowaną linergistką. Chyba zawsze we mnie było zamiłowanie do pielęgnacji, kosmetyków, makijażu i wszystkiego co tylko może sprawić, że kobieta poczuje się bosko we własnej skórze. Interesuję się również aranżacją wnętrz i zdrową kuchnią, której tajniki wciąż zgłębiam. Uwielbiam czytać kryminały. Moje motto życiowe: Żyj chwilą/carpe diem/.

Follow Me

  • google+
  • instagram
  • bloglovin

Mój Instagram

Translate

Labels

  • Beauty
  • Lifestyle

recent posts

Blog Archive

  • czerwca 2018 (3)
  • marca 2018 (1)
  • lutego 2018 (7)
  • stycznia 2018 (1)
  • czerwca 2015 (1)
  • maja 2015 (1)
  • kwietnia 2015 (1)
  • marca 2015 (3)
Instagram Google+ Bloglovin

Created with by BeautyTemplates | Distributed by Blogger